22.5.08

Historia pewnego autostopu

Po długich i profesjonalnych przygotowaniach wreszcie ruszyliśmy. Naszym celem była zajadła rywalizacja w XI Międzynarodowych Mistrzostwach Autostopowych rozgrywanych na trasie Sopot-Monachium. Najpierw trzeba nam było dotrzeć na wybrzeże, toteż bladym świtem umieściliśmy się w pociągu, od czasów rozbicia dzielnicowego chyba zwanym Strzałą Północy. Po ośmiu godzinach łamanej drzemki, wyczołgaliśmy się na gdański peron i ruszyliśmy w kierunku teatru Miniatura, gdzie jak zwykle niezawodny Jacek Malinowski przygarnął nas i obiecał przenocować.

Wkrótce lepsza połowa naszego zespołu poczuła znaczne osłabienie. Czas, który pozostał do startu kapał i kapał, aż nadeszła ostatnia noc. W zaimprowizowanym na kanapie sztabie technicznym trwała decydująca narada. Nad ranem po skrupulatnym przebadaniu zespołu doszliśmy do wniosku, że nie możemy narażać się na dyskwalifikację. Regulamin jasno określa zasady: w zawodach udział biorą zespoły dwuosobowe. Nas okazało się nieco więcej!

Tego ranka kalendarz wybił 1 maja. Dotąd moja Ukochana, w dalszym ciągu opowieści zwana również Martuszką, nie spodziewała się, że od kilku tygodni spodziewała się dziecka. A jak się już niespodzianka wydała, wpadliśmy sobie w ramiona i... zaczęliśmy żyć potrójnie.

Chciałbym, żeby wszyscy ciekawi rozwoju wypadków, mogli razem z nami śledzić przygody naszej filigranowej, choć z każdym dniem przybierającej na wadze Osobistości. Już 3 tygodnie, jak sobie we trójkę żyjemy - najczęściej śmiesznie, rzadko strasznie. O tym będzie tutaj stało. I o owym też, bo dygresja jest przecież smakiem opowieści.

Brak komentarzy: