16.11.08

Uwilim gniazdko

Podobno ludzie spodziewający się potomstwa (ich zwierzęcy bratkowie takoż) na pewnym etapie tego oczekiwania doświadczają syndromu ,,wicia gniazda". Padło i na nas. W związku z powyższym byliśmy zmuszeni przeprowadzić skomplikowaną logistycznie akcję. Czego to nie robiliśmy w tym czasie! Żeby przytaszczyć meble ze szwedzkiego sklepu wszystko mającego, wespół z wujkiem Markiem i ciocią Kasią pożyczyliśmy auto z hakiem i wynajęliśmy przyczepę. A że miejsca w niej było sporo, to i parę (-set) drobiazgów się przy okazji zmieściło. Następnie wyrzucanie, pakowanie, segregowanie, składanie, a ściśle rzecz nazywając, skręcanie, jak również wiercenie, przesuwanie, obciąganie, powlekanie, zaczepianie, przecieranie, dopasowywanie i kilka innych czynności wykonywaliśmy z zaangażowaniem przez tydzień, jeżeli nie dłużej. Naturalnie
Franciszek brał czynny udział w naszej aktywności, rozpychając się między biodrami Martuszki i w ogóle wypróbowując granice rozciągliwości Jej brzucha, a swego świata.

Koniec końców siedzę przy wyśnionym okrągłym stole i piszę sobie w elektronicznym dzienniczku o tym, że to jednak duża frajda wić gniazdo. A obok, na naszej świeżutkiej kanapie leży moja przepięknie wybrzuszona żona, z dużym skupieniem błądząc jednocześnie po przedwojennym Wrocławiu made by Marek Krajewski.

Brak komentarzy: