28.11.08

Z cyklu ,,Podróże nieduże": w Śniadecji

Ostatni tydzień minął burzliwie. Chociaż właściwie to nie bardzo. Ale od początku.

Niedzielny obiad u rodziców zakończyła wizyta na pogotowiu. A zaraz potem w szpitalu. Nie, nie, to nie o jedzenie chodziło, ani nawet o bójkę przy rodzinnym stole. Jak nam się początkowo wydawało, Martuszka jęła doznawać tzw. bólów przepowiadających (termin zaczerpnięty z kolorowych broszur wciskanych ciężarnym na każdym kroku). W sensie bardzo ogólnym tak było: boleści owe przepowiadały bardzo wymownie, że szwankuje Marcie nerka.



Hospitalizacja, której kres wczoraj wreszcie szczęśliwie nastał, to w naszym ciążowym żywocie cała epoka: niemiłosiernie długa i wyposażona w niepowtarzalny koloryt. Jej czas można mierzyć dwuzłotówkami, które połykał z apetytem telewizor STS-u (Systemu Telewizji Szpitalnej), jadowitymi ukłuciami igły, kroplami spadającymi miarowo wprost do Martuszkowej żyły, ech... Wiersze powinny powstawać na temat posiłków o barwach przeterminowanych akwareli (o smakach nie piszę, bo ich podobno nie było), o szpitalnym efekcie cieplarnianym (czyli nadużywaniu szczodrości kaloryferów kosztem wilgotności), czy wreszcie całej masie tak bardzo wyrafinowanych, że nie wiadomo do czego służących urządzeń - nazwijmy je - hospitalizujących. Czy powstaną... Przeżyliśmy prawie tydzień w tym dziwnym świecie, w którym kobiety mają olbrzymie brzuchy, a towarzyszący im mężczyźni poruszają się w niebieskim, szeleszczącym obuwiu. I to chyba najistotniejsze (czas przeszły). W ustach pozostał tylko mdławy posmak szpitalnej nudy i recepta do realizacji.

Wniosek z tej przygody: jeżeli chcesz docenić uroki miru domowego, idź się wyhospitalizuj. Życie ,,po" już nigdy nie wyda ci się nieciekawe.

Wniosek dodatkowy (w oparciu o przypadki Magdy W.): jeżeli masz tendencję do zasiedzenia się podczas odwiedzin, nie zostawiaj kurtki w szpitalnej szatni, bo baba pójdzie o 19-tej do domu i będziesz miał(a) kłopot!

Brak komentarzy: