Jeszcze niedawno mieliśmy w planach lekkomyślne nocne eskapady, bezkresne plaże Brazylii, rozczochrane norweskie fiordy. Gdy zaczynaliśmy o tym rozmyślać, świat wydawał się na wyciągnięcie ręki.
Po drugiej stronie szyby panują zgoła inne prawa. Nasz osesek nie znosi kompromisów. W kontrakcie, który z nim podpisaliśmy, stoi tłustym mlecznym drukiem: dyspozycyjność absolutna. A codzienna praktyka w jasny sposób podaje nam wykładnię tego sformułowania.
Oto są więc nasze obecne Mont Everesty wypoczynku. Pierwszy w tym roku film (to co, że ,,1612", liczy się sama czynność). Dłuższy (ponadgodzinny) sen. Cisza (bez komentarza). Pobieżny przegląd prasy, ewentualnie wiadomości w radio.
A marzenia? Kino, kolacja poza domem, pilsner, nieśpieszne zakupy, dłuższa przejażdżka autem. No i oczywiście, żeby Franek był zdrowy i szczęśliwy, co najmniej tak jak my.
1 komentarz:
oj, ja mialam plan, ze dzieci nigdy nie utrudni nam zycia w sensie wyjazdow, ze od malego naucze podrozy... czas zweryfikowal sprawe :-) przynajmniej na razie. marzy mi sie isc do kina :-)
Prześlij komentarz