23.2.09

Z zabiegowego

Nie, Franek nie zabronił mi jeszcze pisania bloga. Wprawdzie gugnął parę razy wieloznacznie, ale to było co najwyżej ostrzeżenie. A milczałem, bo nas dopadła okrutna mutacja wirusa przeziębieniowego, srodze tarmosząc naszą trójcę przez tydzień z okładem. W końcu sobie jednak poszło wredne choróbsko, a my oczyszczeni cierpieniami wracamy do żywych. Franciszek odstawił już inhalacje i oddycha pełną gębą. Czasem jeszcze tylko zbłąkana koza wyjrzy z nosa i pomęczy, ale w porównaniu z oceanem kataru, który wyciekł z Frankowych nozdrzy, to bajki.



1 komentarz:

Małkosia pisze...

hej Szczęśliwa Rodzinko :)
co tam u Was słychać? Mam nadzieję, że już Wam zdrówko dopisuje. Pozdrawiam gorąco/m.